+1
prodrewno 6 lutego 2017 20:56
Hej!

Poniżej mój kolejny tekst z wyjazdu, tym razem celem była Tajlandia. Zanim zaczniecie czytać, chciałbym żebyście wiedzieli, że jest to często bardzo obszerny subiektywny opis miejsc, zdarzeń i ludzi, których spotkaliśmy po drodze. Na końcu umieściłem kilka informacji typowo praktycznych , które mogą się Wam przydać jeśli dopiero wybieracie się w tamte rejony świata.

Zapraszam do lektury i oglądania zdjęć.



26 - 27 listopada

No to startujemy. Nasza trasa Gdynia – Kołbaskowo nie pozwala rozwinąć oszałamiających prędkości, więc wyruszamy z domu o 7:30 rano. Unikając fotoradarów, na Santwinkler Damm w Berlinie, czyli słynnej parkingowej ulicy lądujemy kolo 15:30. Po drodze ostatnie rodzime smaki – parówka z bułką, upewnienie się, że auto zamknięte i idziemy na lotnisko TXL. Odprawa bagaży, kontrola bezpieczeństwa i jesteśmy w samolocie. Airbusem A330-300 lecimy po raz pierwszy, fajne wrażenie w porównaniu do krótkich lotów realizowanych przez mniejsze odrzutowce. Po dotarciu do Doha w Katarze pierwsze kroki kierujemy do tzw. Family Silent Room. Miejsce ciekawe, przeznaczone typowo do odpoczynku, a dokładniej mówiąc spania, niestety ze względu na brak miejsca i nieprzyjemny zapach, szybko szukamy innej lokalizacji. Lotnisko emanuje luksusem, whiskey za 15000$, zegarki, czy sportowy roadster (chyba F3) robią niezłe wrażenie. Za tym luksusem idzie również poziom czystości tego miejsca. Kilkukrotnie widzieliśmy, jak pracownicy pucują lśniące od czystości szyby, fragmenty ścian itp. Jeżeli miałbym oceniać czystość lotniska w Doha, to faktycznie można przyznać mu 10 na 10 (nie licząc pokoi do spania, o czym pisałem wyżej, ale tylko ze względu na zapach). Bunkrujemy się na kolejne 7 godzin, próbując zasnąć w pozycji na sinusoidę ze względu na podłokietniki. Po kolejnych kilku godzinach docieramy do Bangkoku. Trochę niechętnie, ale od razu po wyjściu z lotniska zostajemy przesortowani i lądujemy przy stanowisku do zamawiania taksówek. Mówiąc krótko, są to komputery, w których klikamy na przycisk, następnie wychodzi bilecik, który wskazuje nam stanowisko, przy którym za chwilę pojawi się taksówka dla nas. Wsiadamy do auta, kierowca sam z siebie dzwoni do naszego hostelu i informuje o przyjeździe / pyta o drogę dojazdu - organizacja kosmiczna! Trafiamy do naszego hostelu, jest godzina 19 czasu miejscowego. Po szybkiej higienie ruszamy w pobliskie zaułki na rekonesans. Poszukując jedzenia, trafiamy na targ Khlong Toei, jest godzina 21, setki ludzi pracują przy układaniu owoców, noszeniu worów z ryżem, ubijaniu kurczaków, obieraniu ich z piór i innych podobnych czynnościach, ale nikt wokoło nie robi jedzenia. Setki uliczek i ścieżek pokrytych wodą zmieszaną z krwią, szlamem itp. Zapach mięsa, owoców morza i tego, o czym pisałem wcześniej – dopiero później wyczytałem, że na to targowisko lepiej nie wybierać się w sandałach... Lubię takie, autentyczne miejsca, gdzie widać jak funkcjonują miejscowi mieszkańcy, jednak jedzenia tu nie znajdujemy. Dopiero po kilkudziesięciu minutach trafiamy na mały niepozorny straganik, gdzie Tajka serwuje za kilkanaście batów szaszłyki na bazie nóżek z kurczaka, wątróbek i skrzydełek oraz jakiś rodzaj pasty chili z czymś, co wyglądało na surowe rybki. Czasem lepiej nie wiedzieć...

Image
W drodze na lotnisko - parking w Berlinie przy ulicy Santwinkler Damm

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Wyjście z lotniska Don Muang w Bangkoku

Image

Image

Image



28.11

Pobudka, poszukiwanie pierwszego tajskiego śniadania. Światło dzienne sprawia, że nasze poszukiwania nie trwają zbyt długo. Nie dalej niż kilkadziesiąt metrów od naszego noclegu trafiamy na pierwsze pad thai. Stoisko ustawione na prowizorycznej, ale wiekowej podłodze, bezpośrednio nad kanałem ściekoworzecznym. Świeża ryba, ryż, pachnący kurczak w curry i warzywa, mix ląduje na naszych talerzach. Jedzenie jest przepyszne, syte, tłuste i z pewnością nie przypomina europejskiego śniadania. Bangkok, miejsce bardzo widocznego rozwarstwienia społecznego. Przeszklony wieżowiec Mitsubishi Motors z panem wstrzymującym ruch na ulicy, gdy ktoś wyjeżdża z jego terenu, a obok 3-metrowy mur, pod którym tajska rodzina zawija mięso w liście bananowca, szykując się do kolejnego poranka. Trochę jak na filmie, ale tak właśnie to wygląda. Transferujemy się do centrum. Kierunek szlagier – Świątynia Szmaragdowego Buddy. Na wejściu kontrola bezpieczeństwa, policjanci zaglądają wszędzie i robią to na tyle dokładnie, że przeglądają nawet ubezpieczenie samochodu, dowód rejestracyjny, aby ostatecznie znaleźć scyzoryk. Oczywiście go rekwirują. Miejsce jest turbo turystyczne, mam wrażenie, że ludzie przyjechali tu tylko po zdjęcia, wszędzie selfipałki, smartfony. Mało kto obserwuje świątynie na żywo, większość robi to przez obiektywy aparatów. Po wyjściu trafiamy na jadłodajnie serwującą banany w cieście kokosowym z sezamem – na to czekaliśmy! Po chwili okazuje się jednak, że gdy my stoimy i czekamy, aż banany będą gotowe, kilkadziesiąt osób stoi za nami tworząc sporą kolejkę. Czujemy, że coś jest nie tak. Rozmawiamy trochę na migi z dziewczyną w białych szatach i po chwili zdajemy sobie sprawę, że stoimy pierwsi w kolejce po darmową strawę dla potrzebujących. Trochę nam głupio, próbujemy się wycofać, ale proszą, żebyśmy poczekali, robią nam zdjęcia. Zostaję poproszony o pomoc w rozładunku dostawy kolejnej porcji składników, dalej jestem w centrum obiektywu. Swoją drogą banany smakują niesamowicie dobrze, są zbite, wręcz ciągnące, słodkie, a ciasto chrupiące. Kolejnym punktem wycieczki po krótkiej rozmowie z lewym przewodnikiem jest świątynia Wat Phra. Udaje nam się tam dostać kilka minut po popołudniowej przerwie, więc wewnątrz jesteśmy praktycznie sami – zwiedzanie w taki sposób znacznie zmienia jakość obrazów i klimatu, jaki pozostanie w naszej pamięci. Dodatkowego uroku dodają młodzi rysownicy, szkicujący otaczające budowle.


Image
Fragment jadłodajni (pod spodem dechy i kanał/rzeczka)

Image

Image
Metro w Bangkoku a w nim miejsce do pisemnego składania kondolencji

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Na przeciwko szkoły angielskiego

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Wieczór spędzamy przy piwie w towarzystwie Koreańczyka. Facet jest od 4 lat wolontariuszem w fundacji, której celem jest walka z chyba największym społecznym problemem Tajlandii, czyli prostytucją. Jego działka to edukacja dzieci, tych najmłodszych, często z bardzo biednych rodzin, bo one są najbardziej zagrożone teoretycznie łatwym zarobkiem. Brzmi to trochę jak zwykły frazes, slogan, ale przy tej skali problemu edukacja to pewnie jeden ze skuteczniejszych środków prewencyjnych. W trakcie rozmowy okazuje się, że to problem nie tylko Tajlandii, młodzież np. z Laosu przyjeżdża do Tajlandii i pracuje za jeszcze mniejsze pieniądze, w konsekwencji również ląduje często w sex zawodzie. Pytamy o temat trzeciej płci, shemale, bardzo szybko okazuje się, że osoby gubiące swoją tożsamość seksualną to bardzo często osoby, które były wcześniej wykorzystywane lub pracowały jako prostytutki. Innym skutkiem takiej, a nie innej sytuacji jest ogromna ilość bardzo młodych kobiet zachodzących w ciążę, później niemających żadnego wsparcia ani środków na wychowanie dzieci. Jeszcze inna część, jest wysyłana poza Tajlandię, zwykły handel ludźmi. Młode dziewczyny bez znajomości języka jadą za granicę "za chlebem", i lądują w burdelach.
Faktem jest, że połowa kontraktów z zagranicznymi inwestorami podpisywana jest w bezpośrednim sąsiedztwie ulic takich jak Pat Pong itp. Przypadek? Biznesmeni nęceni łatwością i dostępnością „rozrywki" wracają do Bangkoku często wiele razy w roku, sam biznes robiąc już chyba przy okazji zabawy. Jak wiadomo, popyt rodzi podaż, więc mówiąc szczerze, nie bardzo widzę szans, aby coś w najbliższych latach w tej kwestii miało się zmienić.

29.11

Dzień zaczynamy śniadaniem blisko hostelu. Dzielnica, w której mieszkamy, doskonale ukazuje ogromne rozwarstwienie społeczne Bangkoku. Z jednej strony ludzie mieszkają często praktycznie w garażach zaadoptowanych na mieszkania. Jedno jedyne pomieszczenie jest jednocześnie sypialnią i pokojem dziennym z punktem centralnym, czyli telewizorem oraz ołtarzykiem dla Buddy. Kuchni albo nie ma w ogóle, albo jeżeli jest, staje się małym interesem, serwując jedzenie przechodniom. Z drugiej strony znajdują się przeszklone wysokościowce, wschodnie centrale międzynarodowych korporacji, gdzie wjazd na ich teren ułatwiają panowie zatrzymujący ruch uliczny, gdy tylko zbliży się auto. Stare, zniszczone budynki z blachy i desek, kanał/ściek (o nazwie takiej samej jak rynek - Khlong Thoei) nad nim podłogi, ulica i mur. Betonowe płyty w jasnoszarym kolorze, a za nim przeszklony wieżowiec Mitsubishi Motors. Tak wygląda bezpośrednie sąsiedztwo naszego hostelu.
Dziś ku sporej radości młodszej części ekipy udajemy się do Zoo. Obiekt jest całkiem spory i warto go odwiedzić choćby dla samego odpoczynku. Wewnątrz panuje cisza, a jedyne dźwięki to odgłosy zwierząt. Wyjście poza mury Zoo jest jak wejście do osobnego świata. Hałas Tuk tuków (które praktycznie w 100% mają "tuningowane" wydechy, klaksony, pędzące ciężarówki, zgiełk Bangkoku od razu daje o sobie znać i wpędza człowieka na obroty. Opisanie wrażeń z jazdy Tuk Tukiem wymaga osobnego akapitu :)

1. Pierwsza podróż – nieporadne wsiadanie, szukanie czego by się chwycić, a w międzyczasie kierowca rusza.
2. W 90% trafiasz na wariata, a wtedy nagłe i ciągłe przyspieszenia, roszady pomiędzy innymi pojazdami na granicy wypadku, a w międzyczasie wiatr spalin w oczach, ustach i już wiesz, że gęba powinna być zamknięta, a na twarzy przydałyby się okulary i maseczka.
3. W zakręty wchodzimy na dwóch z trzech kół, jedziemy pod prąd, ale kierowca wie co robi, tak sobie przynajmniej to tłumaczymy.
4. Druga, trzecia, siódma podróż wrażenia są podobne, ale po nastym przejeździe zaczynamy tworzyć monolit z Tuk Tukiem, uchwyt, dociskanie siedzenia tyłkiem przeciwdziałając przeciążeniom na zakrętach i uśmiech od ucha do ucha – to jest lepsze niż kolejka górska!
5. I co najważniejsze, ogromna oszczędność czasu, Bangkok jest o tyle specyficzny, że często patrząc na mapę, wydaje się, że cel jest blisko, a ostatecznie pieszo idzie się tam np. godzinę. Tuk Tuki są niezastąpione.

Image

Image

Image

Image
Jaszczur łażący dziko po ogrodzie zoologicznym...jak kot



Spacerując bez celu, lądujemy przed Wat Arun po drugiej stronie rzeki Menam. Z racji faktu, iż każdy z nas ma już dosyć monumentalnych obiektów sakralnych nie zamierzamy wchodzić do środka. Naszym celem jest powłóczyć się po ulicach ukrytych za świątynią. Jedna z wielu podobnych do siebie dzielnic Bangkoku, poprzedzielana kanałami, które czasem płyną pomiędzy budynkami, a czasem znikają pod chodnikami i ulicami, kompletny brak białych ludzi. W okolicy znajduje się Marynarka Wojenna więc spora część tubylców to ludzie w mundurach. Oczywiście w okolicy masa małego biznesu, czyli garkuchnie, knajpy, zakłady fryzjerskie ewidentnie nastawione na świadczenie usług dla wojskowych. Zagłębiamy się, trafiamy na szkołę, podstawówkę, kolejną świątynię, która ma jednak aurę i wygląd zupełnie inny niż muzealny Pałac Królewski - wewnątrz modlący się Tajowie, na zewnątrz rodziny spędzające dzień wokół własnego domostwa, dzieciaki wracające z zajęć szkolnych, psy błąkające się leniwie uliczkami. Świetne są miejsca, do których trafiamy przypadkiem, autentyczne, pozytywne, nieobciążone komercją.


Image

Image

Image
Przystań nad rzeką, jakich wiele w BKK

Image

Image

Image
Policjant zapytał czy może zrobić sobie zdjęcie z Zuzą:)

Image

Image

Image
Jedno z wielu mieszkań w centrum BKK

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

maxima0909 9 marca 2017 12:46 Odpowiedz
Relację przeczytałam :) szkoda, że od połowy nie wyświetlają się zdjęcia :( byłyby świetnym uzupełnieniem :)
prodrewno 9 marca 2017 18:01 Odpowiedz
Maxima0909 napisał:Relację przeczytałam :) szkoda, że od połowy nie wyświetlają się zdjęcia :( byłyby świetnym uzupełnieniem :)Dropbox czasem zawodzi, ale sprawdzałem na innym komputerze i zdjęcia się ładują, natomiast fakt jest taki że chyba przesadzam z wielkością plików i trwa to trochę czasu. Ciesze się że przebrnęłaś przez relację:)
januszek1980 15 marca 2017 18:00 Odpowiedz
Jest ok, u mnie wszystko się wyświetla http://www.tabletkinamase.pl
koala22 5 lutego 2018 21:56 Odpowiedz
@prodrewno podobała mi się Twoja relacja, taka osobista :) Bardzo szkoda, że nie mogłam zobaczyć żadnego zdjęcia :/
prodrewno 6 lutego 2018 13:22 Odpowiedz
Koala22 napisał:@prodrewno podobała mi się Twoja relacja, taka osobista :) Bardzo szkoda, że nie mogłam zobaczyć żadnego zdjęcia :/Cześć, cieszy mnie że przebrnęłaś:)Jakiś czas temu dropbox pozmieniał coś w udostępnianiu i wszystkie foty poszły...Wrzuciłem je ponownie ale luzem w folderze:https://www.dropbox.com/sh/78jnrna68szp ... EZOWa?dl=0
dubaj1910 17 lutego 2018 02:28 Odpowiedz
Super relacja :) Poczytałem, ważne rzeczy w kajeciku zanotowałem :P